Wycieczka po parkach narodowych RPA z małym dzieckiem
Wycieczka po parkach narodowych RPA z małym dzieckiem

Wideo: Wycieczka po parkach narodowych RPA z małym dzieckiem

Wideo: Wycieczka po parkach narodowych RPA z małym dzieckiem
Wideo: OJCOWSKI PARK NARODOWY - co warto zobaczyć? 2024, Kwiecień
Anonim
Rodzina siedząca na szczycie skały w RPA
Rodzina siedząca na szczycie skały w RPA

Zanim urodziła się moja córka, mój mąż i ja byliśmy oddanymi poszukiwaczami przygód. Tylko naprawdę szczęśliwi w drodze, wyruszyliśmy w całoroczną podróż z plecakiem po Azji Południowo-Wschodniej zaledwie trzy tygodnie po naszym spotkaniu. Od tego czasu nasze przygody obejmowały biwakowanie po Namibii, nurkowanie z byczymi rekinami na Fidżi i tygodniowe spływy kajakowe wzdłuż rzeki Jukon. Kiedy dowiedzieliśmy się, że zostaniemy rodzicami, byliśmy bardzo podekscytowani. Podobnie jak wszyscy nasi przyjaciele i rodzina, ale wielu z nich powtarzało to samo: że mając malucha w drodze, musielibyśmy zwolnić, ustatkować się i przynajmniej na jakiś czas przestać podróżować.

Zacząłem czuć się trochę klaustrofobicznie-z pewnością nie było to całkowicie niemożliwym marzeniem, aby kontynuować odkrywanie świata z naszą córką? Maia urodziła się w kwietniu 2018 roku i przez kilka pierwszych cudownych tygodni macierzyństwa podróże były najdalszą rzeczą, o której myślałem. Potem, gdy wir nauki, jak utrzymać małego człowieka przy życiu, trochę opadł, zaczęliśmy planować nasze pierwsze rodzinne przygody. Maia pojechała na swoje pierwsze safari w wieku trzech miesięcy (musiałam zmienić szczególnie uroczą pieluchę na tylnej klapie naszego pick-upa, a potem wpadła na dumę lwów wokółnastępny róg). Zabraliśmy ją na ryby tygrysie w wieku pięciu miesięcy i stwierdziliśmy, że przy wystarczającym planowaniu (i kuloodpornym poczuciu humoru), dzieci są w rzeczywistości całkiem przystępnymi towarzyszami podróży.

Wtedy krótko po swoich pierwszych urodzinach nasza piękna dziewczyna nauczyła się chodzić. Postawienie jej bezpiecznie w jednym miejscu i oczekiwanie, że będzie tam jeszcze minutę później, należało już do przeszłości, co oznaczało, że nadszedł czas, aby wypróbować poziom 2 pełnego przygód rodzicielstwa: Podróżowanie z małym dzieckiem.

Maluch patrzący na stado zebr przez okno samochodu
Maluch patrzący na stado zebr przez okno samochodu

Planowanie podróży

Naszym pierwszym zadaniem było podjęcie decyzji, dokąd się udać. Wszędzie, które wymagały poważnych szczepień lub tabletek na malarię, nie było, a ze względu na przystępność cenową wykluczyliśmy długie loty. W końcu zdecydowaliśmy się na wycieczkę po naszym rodzinnym kraju, RPA, mając na celu odhaczenie jak największej liczby parków narodowych. Jestem wielkim fanem naszych parków narodowych. Są one niedrogie pod względem opłat za wstęp i zakwaterowania, a często tak samo spektakularne jak niebotycznie drogie prywatne rezerwaty.

W szczególności jeden park od dawna zajmował pierwsze miejsce na mojej liście rzeczy do zrobienia: Kgalagadi Transfrontier Park, położony na dalekiej północy kraju, na granicy z Namibią i Botswaną. Słynie z drapieżników i jest jednym z najbardziej dziewiczych obszarów dzikiej przyrody w RPA. Z naszego domu na wybrzeżu we wschodnim Londynie można tam dojechać w nieco ponad 12 godzin, ale my zdecydowaliśmy się na bardziej okrężną trasę. Po kilku przeliczeniach zdecydowaliśmy się na plan podróży, który:zabierz nas w głąb lądu do półpustynnego regionu Karoo, a następnie na południe do winnic Franschhoek i Cape Town. Następnie pojechaliśmy wzdłuż zachodniego wybrzeża aż do Parku Narodowego Namaqua, po czym udaliśmy się w głąb lądu do Kgalagadi, a następnie z powrotem do domu przez Kimberley, słynne miasto wydobycia diamentów.

Łącznie przebyliśmy około 2300 mil, odwiedzając cztery prowincje i siedem parków narodowych. Każdy etap podróży został starannie zaplanowany tak, aby czas spędzony w samochodzie był dla Mai możliwy do zagospodarowania. Oznaczało to planowanie wielu startów o świcie, aby mogła przespać najdłuższe odcinki i upewnienie się, że ma dużo przerw na nudę.

Pakowanie, rozpakowywanie i przepakowywanie

Główna różnica między podróżowaniem we dwoje a podróżowaniem z rodziną stała się oczywista, gdy zaczęliśmy się pakować. W przeszłości oznaczało to bezwzględne odchudzanie niezbędnych rzeczy, aż mogliśmy nosić swoje życie w naszych plecakach. Teraz cieszyłem się, że będziemy jeździć własnym pojazdem, ponieważ ilość, którą musieliśmy zabrać ze sobą, była naprawdę górska. Były rzeczy niepodlegające negocjacjom, takie jak fotelik samochodowy Mai, łóżeczko kempingowe i krzesełko do karmienia. Potem były jej niezbywalne rzeczy: Nigel, wypchany pingwin; Violet, gadający pies; oraz plastikowe wiadro i zestaw łopatek, żeby wymienić tylko kilka. Żeby to skomplikować, postanowiliśmy przetestować teorię, że nie ma ograniczeń w podróżowaniu z maluchem przez biwakowanie również przez pół nocy. Do rosnącego stosu dodano więc namiot, kuchenkę i inne niezbędne do przetrwania przedmioty.

W końcu po wielu rozważaniach na temat tego, co może, a co nie możerealistycznie pozostać w tyle, dokonaliśmy ostatecznego wyboru i byliśmy gotowi do pracy.

Pierwsza część: Park Narodowy Karoo

Kiedy Maia śpi w swoim foteliku samochodowym, a nasze reflektory przebijają się przez ciemność w drodze z miasta, poczułem podekscytowanie, które może przynieść tylko zbliżająca się przygoda. Kiedy się obudziła, byliśmy już blisko naszego pierwszego przystanku: Parku Narodowego Camdeboo, słynącego z niesamowicie pięknych szczytów, dolin i formacji geologicznych. To byłaby krótka przerwa, szansa dla niej, by wyładować trochę energii, gdy wspinaliśmy się na punkt widokowy z widokiem na spektakularną Dolinę Spustoszenia. Wciąż potykając się o dziecięce nóżki, co kilka minut zatrzymywała się, by podziwiać nowy kwiatek lub wskazać ptaka („ptak” to jej pierwsze i najbardziej ulubione słowo). Zdałem sobie sprawę, że chociaż z pewnością wymaga to dużo więcej wysiłku, podróżowanie z małym dzieckiem daje przywilej oglądania świata z pewnym cudem, który oni robią.

Nasze pierwsze wyzwanie przyszło tego wieczoru. Opuściliśmy Camdeboo i dotarliśmy do naszego kempingu w Parku Narodowym Karoo, gdzie Maia spędziła happy hour bawiąc się w kurzu, podczas gdy my rozbijaliśmy namiot. Park położony jest pośród Karoo, rozległego obszaru suchej półpustyni, gdzie szeroko otwarte zarośla przeplatają się z wielkimi grzbietami skalnymi i płaskowyżami. Jest to kraina intensywnego upału i drżącego zimna, gdzie twarde sprężynki i maleńki grysbok wyglądają jak cienie między skałami, a gigantyczne żółwie wędrują spokojnie po poboczu drogi. Spotkaliśmy kilka z tych prehistorycznych gadów na kempingu, ku czci Maipełna fascynacja. Wszystko szło dobrze, dopóki nie zaczęły się zbierać burzowe chmury, światło nagle zgasło, a niebiosa się otworzyły. Spędziliśmy pierwszą noc naszej podróży, mając nadzieję, że namiot nie zostanie zmyty, ponieważ Maia rywalizowała z grzmotem, aby zobaczyć, kto może krzyczeć najgłośniej.

Nie spałem. Niemniej jednak namiot się utrzymał, a nasz czas w niezbyt suchym Karoo uratowało nam fantastyczne bliskie spotkanie z szakalem w parku następnego dnia.

Ojciec i córka spotykają gigantycznego żółwia
Ojciec i córka spotykają gigantycznego żółwia

Druga część: Franschhoek

Nasza druga noc pod płótnem w Karoo była błogo pozbawiona przygód. Z nową energią i entuzjazmem zapakowaliśmy się z powrotem do samochodu i pojechaliśmy do Franschhoek w Cape Winelands. Sceneria po drodze była po prostu oszałamiająca; majestatyczne góry rozpościerały się na ciemnoniebieskim niebie, z prostymi rzędami winorośli pokrywającymi zbocza po obu stronach drogi. Nasz kemping przez następne dwie noce był podobnie idylliczny, ze strumieniem pstrągowym biegnącym wzdłuż jednej granicy i mnóstwem zielonej trawy, aby Maia mogła swobodnie biegać. Mieliśmy jeden cel na czas spędzony we Franschhoek, a był to dzień spędzony na zwiedzaniu słynnych winnic regionu na Tramwaju Winnym. Personel Wine Tram przywitał Maię z otwartymi ramionami, wręczając jej nawet swój własny plastikowy kieliszek do wina do „pobrania” po drodze.

Wszystkie winnice, które odwiedziliśmy, były niesamowicie piękne. Nasza degustacja wina w Babylonstoren nie była tak romantyczna, jak być może mogła być, ponieważ mój mąż i ja musieliśmy brać to na zmianę, aby biegaćingerencja w Maię, dla której rzędy wystawowych butelek i szklanek były po prostu zbyt kuszące. Ale w Vrede on Lust pomagała spać pod stołem, podczas gdy my degustowaliśmy wykwintną kuchnię, z której słynie Przylądek. Tymczasem w Boschendal spędziła najlepszy czas swojego życia, pomagając nam w parowaniu czekolady i spotykając oswojone wiewiórki z restauracji. Wszyscy, których spotkaliśmy, byli oczarowani jej oczywistą radością i dzięki niej poznaliśmy wspaniałych ludzi. Jak się okazuje, słodkie dzieciaki to najlepszy sposób na rozpoczęcie rozmowy.

Ojciec i córka opiekają kieliszki w tramwaju wina Franschhoek
Ojciec i córka opiekają kieliszki w tramwaju wina Franschhoek

Etap trzeci: Kapsztad

Następny przystanek: Kapsztad. Kuzyni Mai mieszkają w Mieście Matce i spędziliśmy niesamowity dzień z całą trójką dzieci w Akwarium Dwóch Oceanów na Nabrzeżu V&A. Ogromne płaszczki i rekiny, źródło zachwytu nawet dla najbardziej znużonych dorosłych, były całkowicie oszałamiające dla naszego rocznego dziecka. Stała w podwodnym tunelu z pleksiglasu przez co najmniej pół godziny, sparaliżowana przez morskie stworzenia przepływające nad jej głową. Następnego dnia udaliśmy się na południe wzdłuż Półwyspu Przylądkowego do Simon’s Town, aby zobaczyć kolonię dzikich pingwinów na Boulders Beach. Te komiczne małe ptaszki były moimi ulubionymi, odkąd byłam w wieku Mai, i najwyraźniej ma na sobie matkę, ponieważ to wszystko, co mogliśmy zrobić, aby powstrzymać ją przed dołączeniem do nich na plaży. Wszystkie zostały należycie ochrzczone Nigel, po jej zabawkowym pingwinku.

Ojciec i córka zaglądają do akwarium w Kapsztadzie
Ojciec i córka zaglądają do akwarium w Kapsztadzie

NogaCztery: Zachodnie Wybrzeże

Po wyruszeniu na północ z Kapsztadu wzdłuż odległego zachodniego wybrzeża, zaczęliśmy zapuszczać się na terytorium, na którym ani mój mąż, ani ja nigdy wcześniej nie byliśmy. Spędziliśmy poranek szukając flamingów i innych ptaków bagiennych w przybrzeżnych lagunach Parku Narodowego Zachodniego Wybrzeża i zatrzymaliśmy się w pięknym pensjonacie w maleńkiej społeczności rybackiej w Zatoce Lambert. Rano właściciel przyniósł małe żółwie lamparcie do stołu śniadaniowego, aby Maia mogła się bawić. Naszym głównym celem był Park Narodowy Namaqua, gdzie mieliśmy domek dla siebie na grzbiecie z widokiem na dolinę poniżej. W zależności od pory dnia dolina wyglądała jak studium w kolorze zakurzonego pomarańczu, fioletu przypominającego siniaki lub delikatnego błękitu – zawsze zmieniającego się, zawsze pięknego.

Spędziliśmy w parku trzy dni, które mieliśmy prawie dla siebie. Wzięliśmy nasz pojazd w teren po trudnych trasach 4x4, z Maią jadącą na moich kolanach i krzyczącą z zachwytu za każdym razem, gdy taksówka kołysała się nad głazem lub zanurzała się w pogrążeniu. Widzieliśmy szybujące orły i wdzięczne, długorogie klejnoty, smukłe kołczany i bielone czaszki zwierząt, które nie przetrwały ostatniej suszy. W pewnym momencie wyszedłem z samochodu i prawie na szczycie ogromnego, czarnego węża, który okazał się bardzo jadowitą czarną kobrą plującą. Potem sprawdziliśmy bardzo dokładnie, zanim pozwoliliśmy Mai bawić się w zaroślach wokół kabiny. To było kilka dzikich i magicznych dni i prawdziwa atrakcja podróży.

Domek z widokiem na dolinę w Parku Narodowym Namaqua
Domek z widokiem na dolinę w Parku Narodowym Namaqua

Noga piąta: KgalagadiPark Transgraniczny

Wreszcie nadszedł czas, aby udać się jak najdalej na północ, do Kgalagadi. Jazda z Parku Narodowego Namaqua trwała siedem godzin, najdłuższy odcinek podróży. Maia radziła sobie jak mistrz do ostatnich dwóch godzin, kiedy musieliśmy uciekać się do iPada i jej ulubionego serialu „Małe królestwo Bena i Holly”, aby zachować jej poczucie humoru. Kiedy dotarliśmy do parku, było późne popołudnie, a kiedy dostaliśmy klucze do naszego domku z własnym wyżywieniem z recepcji, podsłuchaliśmy inną grupę rozmawiającą o niesamowitych obserwacjach, które mieli tego dnia. Z podekscytowaniem i gorączką nie mogliśmy się doczekać naszego pierwszego wypadu do parku.

Podobnie jak wszystkie parki narodowe w RPA, Kgalagadi umożliwia odwiedzającym samodzielną jazdę. Daje Ci to swobodę chodzenia tam, gdzie chcesz i spędzania tak długo, jak chcesz podziwiać zwierzęta, które widzisz po drodze. Krajobrazy zapierają dech w piersiach. Wielkie czerwono-złote wydmy tworzą ostre jak brzytwa kontury na tle nieba w kolorze indygo, a ciepło mieni się nad wyschniętymi jeziorami. Akacje zapewniają parasol cienia dla drzemiących stad gemsboków i springboków, a dziury w piasku są domem dla surykatek i wiewiórek ziemnych. Spędziliśmy w parku trzy dni i zobaczyliśmy kilka fantastycznych rzeczy. Karakal drzemiący w cieniu. Gepard na poboczu drogi. Afrykański dziki kot ukrywający się w jaskini wysoko na płaskowyżu i brązowa hiena walcząca z szakalem.

Maia uwielbiała opiekować się zwierzętami i byliśmy zdumieni jej rozpiętością koncentracji. Spędzaliśmy godziny w samochodzie, a kiedy tylko dostałaznudzona, po prostu zasypiała. Udało jej się przespać nasz najbardziej pamiętny moment: stado lwów przechadzających się kilka stóp od samochodu, ich śniadą skórę pomalowaną na złoto w świetle nowego świtu. Jej ulubiona obserwacja miała miejsce na kempingu. Zabrałem ją na spacer po ogrodzonym ogrodzeniu, podczas gdy jej tata rozpalił ognisko i zaczął rozmawiać z innymi obozowiczami. Kiedy kilka sekund później odwróciłem się, szła prosto do ogrodzenia i „szczeniaka”, który okazał się dzikim szakalem. Prawdopodobnie nie najlepszy towarzysz zabaw dla malucha wielkości przekąski.

Ojciec i córka na pikniku w Kgalagadi Transfrontier Park
Ojciec i córka na pikniku w Kgalagadi Transfrontier Park

Noga szósta: Kimberley

Podróż do domu zabrała nas przez Kimberley, gdzie pod koniec XIX wieku powstał przemysł diamentowy w RPA. Poszliśmy zobaczyć Big Hole, kopalnię odkrywkową, która jest największą ręcznie wykopaną dziurą na świecie. Maia bardzo podobała się eksploracja podziemnych tuneli górniczych, a potem cofnęliśmy się w czasie, wędrując brukowanymi uliczkami starego górniczego miasta. Był to odpowiedni ostatni przystanek naszej podróży, która przekroczyła wszelkie nasze oczekiwania i udowodniła, że małe dzieci nie ograniczają możliwości przygody, ale są w rzeczywistości idealnymi towarzyszami podróży.

Zalecana: